Tekst pisany przez osobę urodzoną w 1957 – przed IIWŚ rodzina była pochodzenia szlacheckiego, wychowana w patriotyzmie i wykształcona – pełna oficerów i wykfalifikowanych rzemieślników. Po przegranej kampanii wrześniowej w czasach okupacji pracowali jako robotnicy. Po wojnie zrobili studia i pracowali jako naukowcy. Tekst przedstawia Polskę od lat 60-tych do współczesności widzianą oczami osoby wychowanej w PRLu.
Lata 60-te
Do przedszkola nie chodziłam, bo byłam z zamożnej rodziny i czas spędziłam w domu z Mamą oraz na wyjazdach rodzinnych. Dostałam się do szkoły podstawowej – była to placówka od niedawna dostępna dla wszystkich – wcześniej była „elitarna”, czyli tylko dla partyjnych. Większość dzieci w szkole była z rodzin Milicji Obywatelskiej, Służby Bezpieczeństwa oraz dygnitarzy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. – np. koleżanka z ławki była dzieckiem pierwszego sekretarza mojego miasta – w trójkę na wakacje do sanatorium (!) jeździli tzw. „salonką”, czyli wagonem, którym przed wojną jeździli tylko prezydenci i królowie (!). Mieliśmy też trochę patologii z rejonu – z reguły starsi o 1-2 lata, bo siedzieli za oceny – byli pchani do góry i powychodzili na ludzi – tylko pojedynczy zostali menelami.
Nauka wbrew pozorom była prowadzona dość obiektywnie – bez poczucia cenzury i propagandy – w domu jednak trzeba było douczać się od rodziców historii – np. przemilczanych kwestii zaborów, wojny bolszewickiej, 17 września 1939, Katynia itp. Słuchaliśmy też w pełnej konspiracji radia Wolna Europa – bez zakłóceń, bo władza nie dorobiła się jeszcze sprzętu zagłuszającego. Patronką naszej szkoły była Wanda Wasilewska – komunistka i zdrajca Narodu – byliśmy mali i nie wiedzieliśmy, kim była, ale mimo to jej wygląd budził w nas strach i obrzydzenie. W szkole na stałe był gabinet lekarski i dentystyczny – mierzono nas i badano obecność ewentualnych chorób. Na bieżąco leczono nasze zęby. Mieliśmy też system nagród, tj. medali, ale one na ogół lądowały u partyjnych dzieci, które oczywiście miały najlepsze oceny.
Panował u nas w pewnym stopniu socjalistyczny szyk – wszystko jednak na spokojnie. Choć oficjalnego przymusu nie było, 1 maja należało pójść na pochód – większość to robiła – chociażby z uwagi na darmową kiełbasę. My na pochody nie chodziliśmy – mimo faktu, iż Ojciec miał przez to problemy w pracy. Na trybunach siedziały ważne figury PRLu – z pierwszym sekretarzem miasta na czele. 3 maja jako święto nie istniał – trzeba było iść do szkoły – nieobecność byłaby bardzo źle widziana i nikt nawet nie próbował. Raz na jakiś czas musieliśmy iść na tzw. „czyny społeczne” – czyli np. zasadzić drzewka naokoło szkoły. Przyjeżdżali do nas też ważni obcokrajowcy – m.in. szach Iranu Reza Pahlawi – musieliśmy stać ubrani w szkolnych mundurkach i machać chorągiewkami w stronę samochodu. Każdy z nas musiał należeć do programu „Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej” – miałam wybrane losowo dziecko z ZSRR i musiałam do niego pisać regularnie listy, naturalnie w języku rosyjskim – w szkole był on najważniejszy zaraz po polskim. Innych języków, takich jak angielski czy niemiecki, nie mieliśmy. Jakby nie patrzeć, donosów, terroru milicji, i problemów ekonomicznych jeszcze nie było.
W okolicy dało się czuć atmosferę jeszcze sprzed wojny. Ludzie chodzili ładnie ubrani – kobiety w szytych na miarę kompletach – w lecie w kapeluszach i białych rękawiczkach. Mężczyźni byli eleganccy i schludni. Popularnym było chodzić na majówki. W rejonie dużo matek nie pracowało – dzieci spokojnie pod ich okiem mogły bawić się na ulicy. Auta stały może 2-3 i przejeżdżało jedno na kilka dni – najpierw były to mikrusy z plastiku i dykty, a potem syrenki. Nie brakowało pieniędzy – ustawione rodziny miały swoje sprzątaczki. Wczasy były bardzo tanie i popularne. Każda rodzina miała prawo do wczasów z „Funduszu Wczasów Pracowniczych (FWP)”. Wyjeżdżało się na ogół do przejętych przez PRL przedwojennych posiadłości. Partyjni mieli z przydziału i nieco lepsze wyjazdy – np. do sanatoriów leczniczych dla całej rodziny – w tym najlepsze pozycje z FWP. Gałąź hotelarstwa była rozwinięta. W okresie wakacji dzieci mogły wyjeżdżać na kolonie – były bardzo tanie i w dobrych warunkach. Prawie każde dziecko wyjeżdżało na wakacje. Istniało też finansowane przez państwo ZHP, które organizowało czas dzieciom, w tym świetne obozy.
W rejonie było dużo sklepików prowadzonych przez przedwojenne rodziny – można było kupić dobre i tanie, prawdziwe produkty domowej roboty – pieczywo, ser, kiszoną kapustę, landrynki, drożdże, śmietanę etc. Mieliśmy też tanich i jakościowych szewców, krawców itp. – produkty były dobre i starczały na całe życie. Były też sklepiki tzw. „za żółtymi firankami” – tylko dla partyjnych – wchodziło się na legitymację i miało dostęp do dobrych rzeczy.
Istniał problem mieszkaniowy, gdyż władza ludowa dawała przydziały na poszczególne pokoje w mieszkaniu różnym rodzinom – byli to repatrianci z kresów, chłopi szukający pracy w mieście i ludzie z totalnie zniszczonych miast, takich jak np. Warszawa. W mieszkaniach takich było ciasno i zdarzały się kłótnie o kuchnie, łazienkę itp. Władza lubiła rozdzielać ludzi do prywatnych mieszkań arystokratycznych.
Na msze chodzili prawie wszyscy. W ramach szkoły było to zabronione, więc często wychowawczynie na koloniach wpisywały „zwiedzanie kościoła” i po prostu szło się na mszę. Część partyjnych, mimo oficjalnego ateizmu, chrzciła swoje dzieci i chodziła na msze – oczywiście w dalszych rejonach. Większość milicjantów, partyjnych i SBków jednak nie chodziła do kościoła – śluby mieli tylko cywilne, a dzieci nieochrzczone.
W naszej kamienicy do jednego mieszkania wprowadził się UBek – było to tzw. tajne mieszkanie kontaktowe. Po ubiorze i zachowaniu wszyscy wiedzieliśmy, kim jest. Do mieszkania raz na jakiś czas przychodziły różne osoby – m.in. młodzi, prostytutki, kelnerzy, barmani, taksówkarze i szatniarze – byli to idealni informatorzy – w swoich zawodach często mieli styk z poufnymi informacjami dotyczącymi obserwowanych osób. Po latach dowiedziałam się, że UBek miał rodzinę – jego syn w latach 90-tych sprzedawał warzywa w naszej dzielnicy.
W kraju istniało też ZOMO i ORMO. ZOMO to były oddziały złożone z prostych osób, które fanatycznie wykonywały bezwzględne rozkazy – chociażby pałowanie, strzelanie oraz wspomaganie i wyręczanie milicji. ZOMOwcy często byli pod wpływem alkoholu. ORMO sprowadzało się raczej do kapowania. Oba typy oddziałów formalnie istniały dla dobra ludu.
Pod koniec lat 60-tych pojawiły się pierwsze telewizory – mało kto je miał i nie jest mi wiadome, jak je zdobywano. Ludzie byli wtedy jeszcze na tyle mili, że rodzina posiadająca telewizor, zapraszała sąsiadów na oglądanie ważnych programów – np. bardzo rzadko emitowanych filmów. Kojarzę np. oglądany u sąsiadów bardzo stary serial pt. „Ivanhoe”. Generalnie w telewizji nie leciało nic ciekawego – programy były bardzo krótkie. Telewizor kupiliśmy dopiero w połowie lat 70-tych – ojciec, uważał, że to zbytek, bo leciały w nim same kłamstwa i PRLowska propaganda. U nas w domu panował kult książki – mieliśmy wielotysięczną bibliotekę.
Dużo ludzi starało się nadrobić stracone 6 lat wojny – kończyli studia, chodzili na potańcówki – panowała swego rodzaju radość społeczna. W każdej kategorii życia starano się nadrobić utracony czas.
Poważne problemy zaczęły się dopiero pod koniec lat 60-tych i przeszły przez całe 70-te.
Koniec 60-tych i lata 70-te
Pierwszą głośną akcją było zablokowanie w 1968 roku przez władzę przedstawienia Dziadów w Warszawie pod pretekstem naruszania stosunków polsko-radzieckich – wyszły z tego bunty studenckie. Wszystko było wyciszone albo przekłamane przez media – my mieliśmy skrawki informacji otrzymywane od znajomych i z radia Wolna Europa. Były też pierwsze protesty robotników w fabrykach – poszło o beznadziejne warunki – m.in. ciężką pracę i brak wkładki mięsnej w posiłkach. Bunty zostały stłumione przez milicję. Było dużo ścieżek zdrowia, czyli pałowania biegnących w sznurku ludzi. Część robotników zginęła pod ostrzałem. Wszystko w mediach oczywiście było cenzurowane. Mowa tu oczywiście o Radomiu i Grudniu’1970.
Pojawiły się też problemy ekonomiczne. Zaczęło wszystkiego brakować, w tym i pieniędzy i produktów. Poznikały małe, prywatne, przedwojenne sklepiki. Do sklepów ustawiały się długie kolejki – niektóre od piątej rano – jak ktoś nie przyszedł wcześniej, to mu nie starczyło. Władza wypuściła kartki na żywność – niewiele to dało, bo wszystkiego i tak cały czas brakowało. Sklepy robiły się coraz bardziej puste. Kartki na samochody były losowane albo wydzielane – nie pamiętam dokładnie. Rodzice, mimo dobrej pracy, mieli coraz więcej problemów z utrzymaniem rodziny. Dużo rzeczy załatwiało się od kacyków. Władza rozporządziła też spółdzielnie mieszkaniowe, gdzie można było odkładać na nieruchomość – w pierwszej kolejności mieszkania dostawali oczywiście partyjni, którzy przekupili któregoś z urzędników. Łapówkarstwo stało się powszechne.
Dużo produktów trzeba było kupować od „koników”, czyli panów, którzy po znajomości załatwili sobie produkty i odsprzedawali je po zawyżonych cenach. Typowym produktem od konika były dolary i bilety. Duża część z nich założyła kantory w latach 90-tych. Powstały też sklepy Peweks i Baltona – można było tam kupować towary zachodnie – oczywiście za dolary, centy i ich polskie zamienniki, czyli bony. Górnicy i partyjni cały czas mieli sklepy, gdzie kupowali produkty – od żywności po AGD.
Na ulicach pojawiło się bardzo dużo patroli milicji. Raz na jakiś czas funkcjonariusz zaczepiał – pytał o dokumenty i cel przechadzki. Często zdarzały się kontrole ze strony młodych milicjantów do młodych panienek – wszystko jeszcze spokojnie. Czymś normalnym stały się też wizyty SBków – byli to panowie, którzy w eleganckich, zagranicznych ubraniach, próbowali nagadywać różne osoby i wkręcać się w towarzystwa. Chodziło oczywiście o wyciąganie informacji i zakładanie podsłuchów.
W pracy zaczęto wprowadzać wolne soboty – najpierw co drugą, a potem już wszystkie. Z drugiej jednak strony, ewidentnie na przekór Kościołowi, w niedzielę często organizowano obowiązkowe czyny partyjne, a w godzinach mszy dla dzieci leciały programy typu Teleranek – wszystko, żeby odwrócić ludzi od tej instytucji. Obecność na czynach, w tym pochodach, była od zawsze obowiązkowa, ale w latach 70-tych władza zaczęła bardziej przykładać do tego uwagę.
Władza posiadała już technologię zagłuszania fal radiowych, tak więc ciężko było słuchać Radio Wolna Europa. W Krakowie sprzęt zainstalowano na dachu Instytutu Nafty przy ulicy Lubicz. Dobrze słychać było tylko przy mocno pochmurnej pogodzie.
Władza próbowała zamortyzować kryzys ekonomiczny – zaciągnięto zagraniczne kredyty, za które budowano drogi i zakłady pracy – m.in. Hutę Katowice i „autostradę” Katowice-Warszawa. Drogi bardzo szybko uległy zniszczeniu – budowlańcy oszukiwali – kradli i odsprzedawali dobre materiały, podkładając te gorszej jakości. Huty postawiono na starych, sowieckich technologiach – były nierentowne i truły ogromne obszary Polski – nie zastosowano w nich potrzebnych filtrów. Droga Katowice-Warszawa – tzw. „gierkówka” – była jednym wielkim bublem – naprawiamy ją do dzisiaj.
Czymś normalnym stało się w społeczeństwie donosicielstwo – bardzo dużo osób podpisywało lojalki i kapowało – wszystko, aby awansować, robić tzw. „karierę” lub otrzymać paszport.
Lata 80-te
W kraju dalej brakowało produktów, wszystko było na kartki, panowała inwigilacja i szalała korupcja. Ludzie coraz bardziej rozumieli, że system jest oszukany i zaczyna się sypać. W 1978 wybrano Polaka na Papieża – sprawa mocno zjednoczyła ludzi – zaczęliśmy czuć, że nie jesteśmy sami. Zaczęliśmy też myśleć o innych krajach. Moment wyboru zapamiętałam jako cichy, deszczowy wieczór w Warszawie – nagle zaczęły bić dzwony kościelne, a później ulicą Krakowskie Przedmieście przebiegł jakiś człowiek krzycząc, że Polak został Papieżem. To był dla nas szok.
W 1981 Solidarność na chwilę stała się legalna, ale wszystko przekreślił stan wojenny. Była to największa zbrodnia w społeczeństwo PRLu – wojciech jaruzelski sam najechał własny kraj i ogłosił stan wojenny. Wyłączono telefony i wprowadzono godzinę milicyjną, w tym zakaz chodzenia w nocy. Aby wyjechać do innego miasta, trzeba było mieć przepustkę – tak samo na nocne dojście do pracy. Wszystko stanęło w miejscu – nauka, gospodarka, ruchy wolnościowe itp. Opozycjonistom ciężko było znaleźć pracę. Czymś normalnym była powszechna inwigilacja ze strony milicji, do tego patrole wojska. Aresztowano i internowano mnóstwo działaczy – byli to różni ludzie – robotnicy, studenci, pracownicy naukowi, nauczyciele akademiccy, działacze solidarności itp. Większość trzymano w więzieniach, a że brakowało miejsc, to część w dobrze ogrodzonych ośrodkach wypoczynku. W ciągu kilku lat zaczęto ich powoli wypuszczać. Mieli poważne problemy ze znalezieniem pracy i kończeniem studiów – podobnie ich rodziny – do tego wszystkiego jeszcze regularne wizyty milicji. Część dostała dość łatwo paszporty – tzw. „w jedną stronę” – władza chciała im ułatwić wyjazd, żeby nie mieć już z nimi problemu.
W czasach PRL osoba, która chciała otrzymać paszport, musiała złożyć na milicji szczegółowy wniosek – w tym opis wszystkich krewnych i znajomych za granicą. Czymś normalny była rozmowa z pracownikiem wydziału paszportowego. Paszport wydawany był tylko na czas wyjazdu – po powrocie trzeba go było natychmiast złożyć w izbie paszportowej. W 1985 wyjechałam wraz z pielgrzymką do Włoch. Spotkałam się z Papieżem w jego kaplicy i bibliotece. W Domu Pielgrzyma przy Via Cassia obejrzałam po raz pierwszy w życiu zakazany film dokumentalny, który nakręcili Niemcy, gdy odkopywali naszych w Katyniu. Podczas powrotu do Polski graniczni strasznie trzepali – chodziło oczywiście o zakazane ulotki i książki – u mnie znaleźli jedną o Fatimie. Została mi ona zabrana i zostałam wezwana na milicję, gdzie musiałam się tłumaczyć.
W 1986 wyjechałam pracować do Anglii. To, co mnie najbardziej zdziwiło, to wcale nie pełne wszystkiego sklepy, ale powszechna radość – u nas bieda i strach, a u nich muzyka, kolorowe ubrania, makijaże, samochody – słowem szalone lata 80-te. W TV obejrzałam Obcego 1 i tak się przestraszyłam, że dziękowałam za istnienie przerw reklamowych. W Polsce kino było mocno zacofane i zagraniczne produkcje robiły wrażenie. Obejżałam też horror-thriller pt. „Autostopowicz” oraz antywojenny klasyk pt. „Łowca Jeleni” – ten ostatni był w PRLu naturalnie zabroniony. Czytałam też zakazane wydawnictwa – m.in. książkę Józefa Światły – UBeka, który zrozumiawszy podłość swojej pracy uciekł za granicę i głosił smutną prawdę o PRLu. Tym razem jednak nic nie przemycałam do Polski. W kwietniu, podczas mojego pobytu w GB, doszło do katastrofy w Czarnobylu. W Polsce była piękna pogoda i ludzie masowo wychodzili na majówki – akurat w dni największego opadu radioaktywnego. W TVP przez pierwsze dwa dni nic nie powiedziano – tylko rzecznik rządu jerzy urban kłamał w żywe oczy, że to plotki i nieprawda. Próbowałam się dodzwonić do rodziny, jednak wszystkie linie do PRL były celowo zablokowane przez władzę. Dopiero na trzeci dzień Polacy dowiedzieli się o katastrofie i zaczęli pić sugerowaną jodynę, która miała przyblokować chłonięcie radiacji przez tarczycę – za późno o dwa dni. Obecnie uważa się, że nagły wzrost chorób był spowodowany przez tamte kłamstwa i brak odpowiedniej informacji oraz ochrony ludzi – nikt nie powinien był wtedy wychodzić z domu.
Podczas wizyt Papieża w Polsce SB i milicja próbowała nakłaniać organizatorów, aby nawiązali współpracę i podawali, co mówią zagraniczni turyści oraz lokalni działacze. Moja siostra została wolontariuszką – znała dobrze angielski i miała zajmować się zagranicznymi turystami. Dostała wezwanie do głównej komendy milicji na Mogilskiej, gdzie była zastraszana konsekwencjami. Współpracy nie podpisała, ale zrezygnowała z wolontariatu – inaczej miałaby spore problemy ze studiami i pracą.
Pod koniec lat 80-tych wszystko zaczęło się kształtować w stronę porozumienia, które zakończyło się tzw. okrągłym stołem. Ludzie byli w euforii, ale dzisiaj już wiemy, że był to największy przekręt PRL – realna władza została rozdzielona pomiędzy starą komunę a posprzedawanych i podstawionych działaczy opozycji.
Lata 90-te
W kraju panował wielki bałagan, ale my o tym nie wiedzieliśmy. Można było np. wykupywać narodowy majątek – większość poszła w ręce SBcji i ludzi z „układu” – np. mieszkanie za pieniądze o wartości przeciętnej wypłaty. Układ Okrągłego Stołu z Magdalenki rozdzielał co się dało do swoich ludzi. Dawni partyjni uwłaszczali się w zakładach pracy na różny sposób i powstawały różne dziwne spółki.
Szkoły stały się bardziej obiektywne – w szczególności nauka historii – uczono o zaborach, wojnie bolszewickiej, 17 września, Katyniu itp. Wcześniej wszystko było zabronione. Historię Katynia znałam głównie dlatego, iż brat dziadka zginął w Charkowie. W 1991 nastąpił rozpad ZSRR – wiele republik odzyskało swoją tożsamość narodową. Rosja wróciła na mapy i nastąpiła w niej pewna pozytywna zmiana edukacji – zapowiadało się na powrót do kultury europejskiej, do której wszyscy należeliśmy przed sowiecką okupacją.
Skończyła się powszechna inwigilacja i prześladowania za poglądy. W utajnieniuniszczono archiwa SB i WSI – palono je jak w filmie „Psy”. Ocalało niewiele dokumentów – ich analizą zajmuje się obecnie IPN. Istnieją worki pociętych dokumentów, których składanie zajmie dziesiątki lat. W późniejszych latach sprawdziłam kartoteki mojej rodziny i byli czyści.
Wojsko Rosyjskie opuściło Polskę – czyli okupanci od 1945 stracili siłę wpływu. Bo jak inaczej można nazwać stacjonowanie obcego wojska na ogromnych obszarach bez kontroli ze strony lokalnego rządu? Pozostało jednak dużo agentury, o czym do dziś nie mówi się dużo – szczególnie w mediach.
Pod koniec lat 80-tych zaczęły się pojawiać w TV zagraniczne seriale – Niewolnica Isaura, Dynastia i Dallas. Cała Polska siadała do telewizorów – na ulicach pustki. W latach 90-tych czymś normalnym był napływ mediów z zachodu – zostaliśmy tak jakby informacyjnie zaatakowani. Wszystko, co zagraniczne, wydawało się cudowne – szczególnie, że kontrastowało z naszą dotychczasową szarzyzną. Byliśmy doskonałymi odbiorcami różnego rodzaju kitu – np. haseł „margaryna lepsza niż masło” czy „ciotka z ameryki przywiozła proszek X”. Pod koniec lat 90-tych powszechne były tzw. „głupawki dla ludu” – czyli proste programy rozrywkowe – np. do „Koła Fortuny” siadały całe rodziny. Czymś normalnym były też coraz głupsze kreskówki i agresywne kulturowo i epatujące seksem gazety dla nastolatków. Kultura wyraźnie odchodziła od najważniejszych kwestii, takich jak historia, patriotyzm, rodzina i tożsamość Narodowa.
Nauka i praca powoli się rozwijały – wszystko szło tak jakby w dobrą stronę. Zaczęto budować bardzo dużo budynków mieszkalnych. Panował jednak bałagan i budowano niechlujnie. Na początku lat 90-tych wróciły drobne sklepy, hotele i szeroko pojęty prywatny biznes. Zlikwidowano Peweksy i Daltony, bo nie były już potrzebne. Był moment, że przeciętna pensja rzeczywiście wystarczała na przyzwoite życie. Mieliśmy czas i pieniądze, więc ojciec odnowił kontakt z daleką rodziną – jeździliśmy do nich na wakacje. Mielno, do którego wiele lat jeździliśmy, stało się elegancką miejscowością turystyczną – powstawały hotele i pensjonaty – my oczywiście odpoczywaliśmy oszczędnie – sami gotowaliśmy i wynajmowaliśmy tanie, prywatne kwatery u lokalnego gospodarza. Na początku lat 90-tych pojawiły się pierwsze PC-komputery – a pod koniec telefony komórkowe. We wcześniejszych latach komputer to był duży, uczelniany budynek – np. w Krakowie na AGH był to cyfronet. Telefony były rzadkością i stacjonarne o starych technikach połączeń – tylko na przydział, po wielkich staraniach.
Czymś normalnym były niestety liczne nadużycia gospodarcze. Kraj wkroczył w agresywny kapitalizm, a ludzie i prawo nie byli jeszcze na to gotowi. Oszustwa stały się powszechne. Afery, które kojarzę, to np. Art B, kasy pożyczkowe, piramidy finansowe czy wpłaty na auta w salonach. Art. B zbiło fortunę formalnie na handlu, a praktycznie oprocentowywaniu tej samej kwoty w różnych bankach – oszustwo działało, gdyż przy ówczesnej technologii banki miały opóźnienia w wymianie informacji. Kasy pożyczkowe często okazywały się oszustwem – właściciel obiecywał wielkie zyski, ludzie inwestowali majątki, a on znikał z fortuną. Piramida finansowa polega na zbieraniu pieniędzy na oszukane inwestycje, wyprowadzaniu tych pieniędzy dla kierownictwa i motywowaniu do znalezienia kolejnych inwestorów. Niektórzy dilerzy aut stawiali sklepy z pięknymi, zagranicznymi autami, zbierali wpłaty od klientów i… ze wszystkim znikali.
W społeczeństwie rozwinęła się grupa nowobogackich – byli to ludzie, którzy dosłownie zaczynali biznes „handlem na łóżku polowym”, a dorobili się poważnej firmy i dużego majątku. Mimo bogactwa takie osoby nadal prezentowały wyuczoną w młodości prymitywną kulturę, do tego dochodziła wynikająca z przepychu bezczelność – tzw. „buractwo”.
Pod koniec lat 90-tych nagle dużo firm zaczęło upadać. Było to prawdopodobnie zaplanowane działanie ze strony zagranicznych inwestorów – likwidowali naszą gospodarkę, abyśmy musieli kupować w ich korporacjach. Przykładowo upadła fabryka papieru w Kwidzyniu i musimy kupować za granicą – nawet do produkcji naszych banknotów. Zrozumieliśmy wtedy, że wyprzedano nasz narodowy majątek i sprawy nie mają się dobrze. Czymś normalnym stała się też biurokracja i korupcja – skorumpowani urzędnicy potrafili legalnie wyniszczać konkurencję swoich mocodawców. W sejmie szalały afery – słynne sprawy SLD i Samoobrony.
Od 2000 do dziś
Ludzie zaczęli rozumieć, jak zostali oszukani przez Układ Okrągłego Stołu w Magdalence. Wielu zorientowało się, że tzw. opozycjoniści, którzy doszli do władzy, byli albo wcześniej podstawieni przez PRLowskie władze, albo się z nimi dogadali. Zdajemy sobie tez sprawę, że pewna część polityków z okrągłego stołu weszła do polityki i do dziś pozostała z czystymi rękoma – nie zhańbiła się żadnymi układami z dawnymi służbami PRL – oni nawet nie wiedzieli, że w tamtym czasie dochodziło do takich przekrętów.
Po 2000 zaczęło wszystko drożeć – szczególnie rachunki za gaz, prąd i utrzymanie mieszkania. Coraz większa część wypłaty zaczęła iść stricte na utrzymanie – fala drożenia trwa do dzisiaj. Z każdym rokiem pogłębiało się bezrobocie. Miliony, w większości młodych ludzi, powyjeżdżało do pracy za granicę – szczególnie po 2004, gdzie Wielka Brytania otwarła dla nas swoje granice. Zaczęło się rodzić coraz mniej dzieci – dużo Polaków przychodzi na świat np. w Wielkiej Brytanii – prawdopodobnie już tam zostaną i zasilą tamtejszą gospodarkę. Co za tym idzie, pojawiła się groźba braku pieniędzy na emerytury w bliskiej przyszłości, szczególnie, że ZUS nie ma zasobów finansowych, które gromadzili przyszli emeryci, a w kraju na dodatek brakuje młodych pracowników. Kolejnym problemem jest bardzo słaba armia, niskie morale społeczne i brak młodych ludzi potrzebnych do obrony.
Obecnie Polska jest zagrożona ze strony Rosji, gdyż wraca idea ZSRR i to się już dzieje – np. Krym i wstępne sankcje dla krajów bałtyckich. Prezydent LK dużo wcześniej (Gruzja) przewidział tę sytuację i chciał jej zapobiec, ale niestety zginął.
Cały czas trwa wyprzedaż resztek majątku narodowego – ziemi oraz złóż gazu łupkowego, miedzi, złota itp. Jesteśmy uzależnieni od obcych źródeł energii, a nasza armia jest słaba. Jest też ogromna ilość afer w kręgach władzy – wszystko wyciszane przez sprzyjające media, w których rządzą resortowe dzieci.
Po 2000 roku w Krakowie było bardzo dużo afer przejęcia kamienic przez różnej narodowości „spadkobierców”. Nowi właściciele pojawiali się znikąd z różnymi dziwnymi testamentami lub dokumentami poświadczającymi pokrewieństwo z właścicielami, którzy zginęli podczas IIWŚ. Było wiele takich spraw – znam jedną osobiście, gdzie wykazano kłamstwo pseudo-spadkobierców, ale sąd umorzył sprawę z powodu braku dowodów (!). Tego rodzaju przekrętów było więcej, nawet w mojej kamienicy, gdzie na szczęście miałam własnościowe mieszkanie, ujawnili się „właściciele” i udało im się w nieprawdopodobny sposób przejąć parę mieszkań.
W społeczeństwie zaczął budzić się patriotyzm i poczucie tożsamości narodowej. Widać, co porobiło się w krajach, które podjęły politykę multi-kulti czy gender i aprobują różne zboczenia. Obecne władze zaczynają się radośnie zachłystywać tymi „ideami” – wszystko wspiera grupa określana jako „lemingi” – w większości młodzi, ustawieni przez bogactwo rodziców i ogłupieni przez media. Całe szczęście, że jest część społeczeństwa, która sprzeciwia się temu w różny sposób – manifestacje, apele, pikiety itp. Wiele osób, w tym syn, od lat aktywnie bierze w tym udział – protesty przeciwko marszom równości, działalność w lokalnych organizacjach, 11.11 itp. – bardzo mnie to cieszy.